Witajcie! Mam na imię Morusek, jestem czarnym kocurkiem i podobno mam 5 lat. Chciałbym Wam opowiedzieć coś o sobie.
Będąc małym kotkiem byłem bardzo szczęśliwy, mieszkałem z Panią i Panem w mieszkanku, przytulali, mnie karmili i bawili się ze mną. Ale byłem szczęśliwy . Pewnego dnia Pani powiedziała, że muszę iść do lekarza. Zawieźli mnie tam w kontenerku, dali buziaka na pożegnanie i powiedzieli że wrócą za parę godzin. Nie wrócili….. Było mi wtedy bardzo smutno, moje serduszko pękło na milion kawałków. Co teraz ze mną będzie? Czekałem.
Po pewnym czasie ktoś zabrał mnie do domu. Ale to nie był mój dom, to nie była moja Pani i na dodatek mieszkał tu wielki potwór, którego bardzo się bałem, mówili na niego pies. Znalazłem ciepły kąt za łóżkiem i postanowiłem stamtąd nie wychodzić. Chciałem zniknąć, nie chciałem jeść, pić, nie chciałem żyć. Niestety ciągle żyłem a do tego bardzo bolał mnie pęcherz. Nowa Pani chyba to zauważyła, bo zaczęła zabierać mnie do lekarzy. Któregoś dnia zawiozła mnie i zostawiła w szpitaliku. Znowu ktoś mnie porzucił… Robili mi badania, kłuli igłami oraz dawali niesmaczne leki. Po co to wszystko? Tak sobie myślałem. Niech to się zakończy, ja już nie mam siły. Szkoda, że nikt nie rozumiał mojego płaczu. Okazało się, że nowa Pani nie porzuciła mnie. Tylko oddała na „leczenie” – co chyba oznacza te wszystkie okropności, które mi robili. Nawet się do niej przyzwyczaiłem, była dla mnie dobra, dawała mi jedzonko, głaskała. Coś niedobrego się działo, Pani często źle się czuła, mówiła że chodzi do lekarzy. Było z nią coraz gorzej, aż nagle któregoś dnia jakiś obcy człowiek włożył mnie do kontenerka i gdzieś wywiózł.
Za każdym razem jest coraz gorzej. Zamieszkałem w okratowanym pomieszczeniu, a wokół pełno innych kotów. One mnie nie lubią. Byłem grzeczny w pierwszym domu, a jednak mnie porzucili, w drugim domu też starałem się dobrze sprawować, pokochałem moją Panią, a jednak trafiłem tu. Ostatnio boli mnie bok, tutaj nie ma jednej Pani tylko jest ich kilka. Nie wiem czy mnie lubią, bo zabrały mnie do weterynarza, który powiedział że mam ropień. Nie mogłem wytrzymać z bólu, a na dodatek wciskali we mnie tabletki, oraz przemywali ranę. Czemu to wszystko mnie spotyka? Ile jeszcze będę musiał się w życiu nacierpieć??
Już chyba wszystko mi jedno. Nie mam innego wyjścia, więc przyzwyczaiłem się do mieszkania tutaj. Opuściłem koszyczek, rana się zagoiła a Panie są dla mnie bardzo miłe. One mnie głaszczą a ja się przytulam do nich i mruczę. Marzę jednak o czymś innym. O domu. Ale nie takim na chwile. Tylko już na zawsze.
Tak niewiele potrzeba by uratować Moruska.
Adopcja 01.04.2016r.